„Nie ma dzieci są ludzie” – jak mówił nasz wielki przedstawiciel Nowego Wychowania – Janusz Korczak. Wiele razy powołujemy się na jego przesłania, on wiedział co jest potrzebne dziecku do rozwoju, miał nie tylko w tym kierunku praktykę ale i ogromną wiedzę. Do samego końca był ze swoimi podopiecznymi. Mimo, że mógł uniknąć komory śmierci – wiedział, że w momencie zagrożenia, dzieci potrzebują wsparcia i poczucia bezpieczeństwa. Korczak wiedział, że wszystkich czeka śmierć, jednak do końca niósł otuchę i wsparcie. Na szczęście nie mamy stanu wojny i pewnej śmierci. Naszym wrogiem stał się niewidoczny wirus, który niestety przykrył w wielu miejscach potrzeby dziecka. To prawda, w konsekwencji zarażenia może doprowadzić organizm do śmierci, jednak prawdopodobieństwo pojawienia się takiej sytuacji jest bardzo niskie. Do tej pory, aby pracować z dziećmi należy ukończyć odpowiednie studia uzyskać kwalifikacje i to często nie jedne. A tu, nagle decyzję o tym co dzieci mogą, a czego nie, podejmuje pracownik sanepidu, który o ile się orientuję, nie posiada żadnych kwalifikacji w kontekście rozumienia potrzeb dzieci. Przez dwa miesiące wakacji w zasadzie nie działo się nic, oprócz wydawania coraz to dziwniejszych decyzji, a warto byłoby konsultować je i przygotowywać procedury we współpracy ze specjalistami z obszaru edukacji przedszkolnej wczesnoszkolnej.
Zastanawiam się gdzie podziali się wszyscy specjaliści od potrzeb dzieci ( o rzeczniku praw dziecka nie wspomnę), neurodydaktycy, psychologowie, lekarze rodzinni, psychiatrzy dziecięcy, terapeuci?
Dlaczego o sposobie zaspokajania potrzeb rozwojowych dzieci decydują urzędnicy, a nie specjaliści – dlaczego nikt nie konsultuje decyzji sanepidu pod względem m.in. wpływu jakie one mogą mieć na psychikę dzieci?
- Wprowadza się zakaz wieszania prac plastycznych w sali lub zabierania ich do domu – to co ma z tymi pracami zrobić nauczyciel – zniszczyć je na oczach dzieci?
- Zakazuje się śpiewu, pracy w grupach na rzecz siedzenia w ławce słuchania i przepisywania z tablicy!!!! Działalność artystyczna i potrzeby społeczne wpisane są w podstawę programową i wynikają z elementarnych potrzeb rozwojowych dzieci.
- Nakazuje się dezynfekcje kredek i wszystkich rzeczy, którymi bawią się dzieci, nawet kilka razy w ciągu dnia, a przecież dzieci przychodzą z domu w swoich ubraniach chodzą w swoich butach (ostatnio nawet się ich nie zmienia), łapią za klamki, korzystają z umywalek, sedesów, dotykają ścian, drzwi itp. – już zaczynają się stany lękowe i pytania w czy mogę dotykać i poznawać różne rzeczy – co przecież wpisane jest w rozwój dziecka
- Nie wypuszcza się dzieci poza teren placówki – tworząc swoiste obozy przetrwania – niezrozumiałe przy tym jest działanie organu nadzoru – który w swoich priorytetach wpisał sobie współpracę ze środowiskiem lokalnym!
Jak można rozwijać potrzeby dzieci, jeśli co jakiś czas dokonywana jest kontrola zachowania dystansu dziecka względem dorosłego, sprawdzenia czy na ścianach wiszą jednak prace dzieci i czy zakrywamy twarz. Musimy pamiętać, ze zakrywając twarz chowamy emocje, których dziecko nie może doświadczać i odczytać.
Oczywiście po pierwszym tygodniu pracy placówek wiele rzeczy zweryfikowało samo życie – zaczyna się tak zwana szara strefa, w której przytulamy smutne dziecko, śpiewamy potajemnie i tańczymy pląsy, wychodzimy na wycieczkę do pobliskiego parku – bo przecież oficjalnie życie toczy się dalej – dzieci poza „koszarami przedszkolno – szkolnymi” chodzą na basen, do sklepu, na plac zabaw, do parku itp. Zupełnie nie rozumieją kiedy nie mogą tego zrobić razem ze swoją panią – tak jakby znalazły się w innej rzeczywistości. Jakie poniesiemy tego koszty – nie covidowe tylko te emocjonalne, które trudno będzie odkręcić, jeśli zabrniemy za daleko. Jeśli jest tak niebezpiecznie, to może zamknijmy się w domu, a jeśli możemy jednak funkcjonować i spotykać się w warunkach „specjalnych” zadbajmy o dzieci jak to czynił nasz mistrz!
Anna Sowińska
PS. zdjęcie symboliczne, nie pochodzi z żadnej placówki oświatowej.