Dziś pożegnaliśmy prof. Krystynę Baranowicz – wybitną pedagożkę specjalną, autorkę licznych publikacji naukowych. Chciałabym jednak przedstawić ją z nieco innej perspektywy, jako niezwykle ciepłego i otwartego człowieka, pełnego pasji, humoru i dobra.
Spotkałam Panią Profesor będąc studentką na Uniwersytecie Łódzkim. Prowadziła mnie przez labirynty dydaktyki – przedmiotu, który nigdy nie był moim ulubieńcem. Nie rozumiałam, czemu tak ważne jest rozpoznawanie subtelnych różnic między teoriami Kupisiewicza a Okonia. Mimo mojej początkowej niechęci, Pani Krystyna, wymagająca i pełna pasji do nauczania, potrafiła wyczarować na zajęciach prawdziwą magię. Zainspirowana, zdecydowałam się napisać pod jej skrzydłami pracę magisterską. Zdziwiło mnie, jak szybko zapełniło się dziesięć miejsc, które wyznaczyła dla kandydatów na magistrantów. Zdeterminowana, aby dołączyć do jej zespołu, zostałam jedenastą osobą, przekonując ją, aby mnie przyjęła. I stał się cud – zostałam tą jedenastą!
Praca nad magisterką przynosiła liczne dyskusje. Pani Profesor nie była pewna, czy sprostam wyzwaniu badawczemu, które wymagało dwumiesięcznych badań w zespole – jak pogodzić to z obowiązkami studenckimi i nowo narodzonym dzieckiem? Dzięki wsparciu rodziny moje marzenia się spełniły. Pani Profesor zaakceptowała nawet moją pełną poprawek korektorskich pracę magisterską – osoba, która ją przepisywała, nie do końca radziła sobie z maszyną, a i ja nieco usterek musiałam poprawić ręcznie. To zresztą miało być powodem obniżenia mojej końcowej oceny na dyplomie – pamiętam, że tu wstawił się prof. Bogusław Śliwerski.
W późniejszych latach, kiedy nawiązałyśmy bliższe relacje, Pani Krystyna wyznała, że martwiła się o mnie i moje małżeństwo, nazywając mnie „szaloną studentką”. Te same słowa znalazły się we wstępie do naszej książki „Od nauczania do uczenia się”, które skierowała do mojego męża podczas pierwszego spotkania. Nasze ścieżki zawodowe często się przecinały – kiedy prowadziłam szkołę, ona wykładała na tej samej uczelni. Często odwiedzała moją placówkę, zawsze pełna ciepłych słów i wsparcia.
Wspólne popołudnia przy herbacie, spotkania w Łodzi, czy wizyty w domu – wszystkie te chwile utkwiły w mojej pamięci. Pani Profesor, mimo choroby, nigdy nie traciła zapału. Pamiętam jej dumę, kiedy pokazywała mi pierwszy numer biuletynu dla osób cierpiących na Parkinsona, z którym walczyła.
Dziękuję za wszystkie rozmowy, anegdoty z życia akademickiego, za ciepło, zaufanie i otwartość. Pani Krystyna kochała życie, koncerty organowe, teatr i podróże. Będę tęsknić za naszymi spotkaniami w realnym świecie.